Przerwa w tworzeniu bloga hokejowego potrwała dłużej niż przypuszczałam, co nie znaczy, że całkowicie zapomniałam o hokeju czy o fotografowaniu. Wręcz przeciwnie, tylko troszkę zawirowań w życiu było, wyjazdy, obrona magisterki, pierwsza praca, relokalizacja do stolicy, druga praca...i czasu nie zawsze starczyło na przelewanie myśli, wydarzeń czy wspomnień na ... aż się chce dokończyć, że na papier... Ale tym razem na klawiaturę, choć nie powiem, cokolwiek piszę, zawsze zaczynam od sprawdzonego i wysłużonego sposobu - kawałek papieru i długopis/ołówek. Ale wracając do sedna tego tematycznego blogu, to...
... w końcu udało mi się zrealizować plan wyjazdowy, który od zeszłego sezonu hokejowego kiełkował mi w głowie. Wówczas chciałam pojechać za toruńską drużyną na jakiś mecz wyjazdowy i porobić fotki. Jednakże jakoś tak poprzestałam na snuciu planów. W tym roku idealnie mi się układał plan zjazdów i terminarz hokejowy, jakby to jakiś fan w-wskiego hokeja wymyślał, kiedy mają być zajęcia. Od jakiegoś czasu planowałam udać się na dwa wyjazdy. Początkowo termin bardziej mi sprzyjał, ponieważ mecze I ligi odbywają się w weekendy, i bym nie musiała brać wolnego w pracy, ale tym razem los mi sprawił psikusa. Najpierw się dowiedziałam, że MMKS NT wnioskował o przełożenie meczu, ponieważ część zawodników miała zgrupowanie młodej kadry, a i władze klubu z W-wy chcieli rozegrać mecz z Krynicą w późniejszym terminie z dwóch powodów: dwóch najlepszych strzelców również miało jechać na zgrupowanie. Ponadto pokonowanie tylu kilometrów w parę dni to bardzo kosztowna i męcząca sprawa. W końcu mecze zostały przełożone za obustronnymi zgodami z weekendu 7/8.11. na 10/11.11. Trochę pomieszało mi to szyki komunikacyjne, ale udało się jeszcze kupić tańszy bilet na dojazd (z Warszawy do Krakowa za 19 zł IC).
Pierwsza część podróży trwała 3 godziny i później w perspektywie miałam do wyboru jazdę autobusem pospiesznym (ponad 3 godziny) bądź pociągiem osobowym (5 godzin). Z racji innego niż krajoznawczy cel wyjazdu na południe zdecydowałam się na dogodniejsze połączenie. Czy bardziej bezpieczne, miało się okazać na miejscu. Przeżywałam chwile grozy, kiedy to kierowca przez większość podróży rozmawiał przez telefon komórkowy (zestaw słuchawkowy to chyba dosyć egzotyczny gadżet jak na małopolskiego kierowcę), palił papierosy (przy okazji starając się nie upuścić zapałki) czy pił sok z kartonika. Drogi nie sprzyjały takim akrobacjom, im dalej w las, tym węższe i najeżone większą ilością kolein czy też wyrw w drodze. Trochę otuchy dodawał mi zapięty pas bezpieczeństwa. W sumie podróż trwała 7 godzin, ale i tak się okazało, że byłam wcześniej na krynickim lodowisku niż główni bohaterowie tego dnia. Zdążyłam jeszcze przed meczem rozpakować rzeczy w moim miejscu noclegowym (Domu Wypoczynkowym Lido, oddalonym ok 5 minut od lodowiska), coś przekąsić, ubrać się w miarę adekwatnie do temperatury panującej na lodowisku i zabrać sprzęt.
Mecz rozpoczął się z ok. 20-minutowym opóźnieniem - legioniści prawie z marszu musieli rozegrać mecz, co jednak nie przeszkodziło im w zdobyciu gola otwierającego wynik spotkania. (2:20 - Patryk Wąsiński 1:0 dla Legii). Raz po raz ataki gości stawały się coraz śmielsze i stanowiły zagrożenie dla bramkarza gospodarzy - Adama Kubalskiego. Jednak to krynicki golkiper wychodził obronną ręką ze starć. Wydawało się, że legioniści dowiozą prowadzenie do końca 1. tercji, jednakże w 18-tej minucie Horowski przy pomocy Scibrana umieścił krążek w siatce.
O ile pierwsze 20 minut spotkania nie zapowiadało egzekucji ze strony kryniczan, pozostałe 2 tercje zaostrzyły apetyt liderów tabeli na kolejne gole. Pojedynek był bardzo zacięty. Na gola Oskara Plechawskiego w 23. minucie odpowiedział 6 minut później Karel Horny, dzięki asyście Brocławika. Kryniczanie nie pozwalali warszawiakom ani chwilę oddechu złapać, bowiem w ciągu kolejnych 10 minut posypały się akcje, z których 3 zakończyły lot krążka w bramce strzeżonej przez Michała Strąka.
Liderzy tabeli skrzętnie wykorzystywali błędy w obronie, niedokładne podania czy też ospałość zawodników ze stolicy. W 44. minucie różnicę goli do 2 zmniejszył nowy zawodnik Legii - Jarosław Grzesik, po asyście Mateusza Bepierszcza.
Wydawało się, że ta bramka natchnęła zawodników i dodała im energii na walkę, ale było to tylko chwilowe złudzenie, ponieważ egzekucja nastąpiła w błyskawicznym czasie. Ostatnią i zarazem drugą bramkę legionistów zdobył Oskar Plechawski. Wynik spotkania zakończył się wysoką i druzgoczącą wygraną gospodarzy (KTH Krynica vs. Legia Warszawa 9:4), których zwycięska passa nadal trwa. Od strony sportowej Krynica ma już zapewniony start w grupie B II rundy rozgrywek, tylko czy wystartują jeszcze nie wiadomo.
W połowie 2. tercji lodowisko na chwilę zamieniło się w ring bokserski, za sprawą mocnego uderzenia krążka przez jednego z kryniczan.
Michał Strąk długo nie mógł się podnieść z lodu. Krążek trafił go w spojenie barku, które akurat niefortunnie nie było chronione przez sprzęt i golkiper gości padł niczym bokser po nokaucie. Najpierw zawołano lekarza, następnie przynieśli nosze, ale na szczęście okazało się, że poza kilkuminutowym szokiem nic bramkarzowi nie grozi i o własnych siłach zjechał do boksu.
Na parę minut nastąpiła zmiana bramkarza, znokautowanego zastąpił Michał Rybacki. Lecz po chwili na lód wrócił Strąk i już do końca spotkania, mimo wysokiej porażki nie został zmieniony.
Kibiców było słychać na początku spotkania, niewielka grupka zapalonych miejcowych kibiców starała się dopingować swoich zawodników. Ale nie tylko ich nazwiska było słychać, również dodawali animuszu i siły bramkarzowi w wyżej wymienionej sytuacji.
Momentami można było odnieść wrażenie, że warszawscy zawodnicy pieszo pokonali dystans ze stolicy do Krynicy. Brakowało im sił w nogach oraz zauważalna była niepełna dyspozycja kapitana drużyny Rafała Stajaka, który przed dwoma tygodniami odniósł kontuzję kostki.
Na koniec tejże relacji krótki i zwięzły komentarz na temat pracy sędziów. Ich decyzje wywoływały wielokrotnie wzburzenie nie tylko w boksach czy to gości czy gospodarzy, ale również "piknikowych" kibiców. Ci ostatni nie mogli powstrzymać się od niekomentowania głośnego na całą halę.
Reasumując spotkanie należało do ciekawych, pokazujących charakterną grę obu drużyn, lecz również odsłaniało niedociągnięcia, braki w doświadczeniu czy zgraniu. Jednym słowem, warto było jechać przez prawie całą Polskę, aby móc obejrzeć i udokumentować tenże mecz.
1 komentarz:
o widzę wychowanka mojego klubu:) szkoda że juz nie publikujesz relacji.
Prześlij komentarz